s. Agnieszka Augustyna

„Przechodząc obok Jeziora Galilejskiego, ujrzał Szymona i brata Szymonowego, Andrzeja, jak zarzucali sieć w jezioro; byli bowiem rybakami. Jezus rzekł do nich: «Pójdźcie za Mną, a sprawię, że się staniecie rybakami ludzi». Natychmiast zostawili sieci i poszli za Nim” (Mt.1 16-18)

Jezus również mnie zastał przy pracy… ale najlepiej po kolei.

W pewną niedzielę po powrocie z kościoła, mama przeczytała mi – ja byłam jeszcze istotą nieczytającą – artykuł z katolickiej gazety opowiadający o niesfornej jedynaczce, sprawiającej rodzicom sporo kłopotów, która jednak gdy dorosła została siostrą zakonną i pojechała na misje. Artykuł zrobił wrażenie, ale wkrótce o nim zapomniałam do momentu, gdy tak jak teraz np. mam pisać czy opowiadać o powołaniu, wtedy przypomina mi się właśnie takie coś z „prehistorii”. Albo np. moje życzenia dla krewnych na urodziny – zupełnie jak św. Tereski od Dzieciątka Jezus, czyli żeby jak najszybciej umarli i mogli pójść do nieba. Już wtedy było we mnie pragnienie by wszyscy ludzie zostali zbawieni. Potem sobie dorastałam, edukowałam się, praktykowałam, ale jakoś zwyczajnie, coraz bardziej letnio… Wyjeżdżałam kilka razy na spotkania młodzieży Teze, ale bardziej w celu turystycznym… Pan Bóg uznał widocznie, że to za mało i postanowił z tym skończyć, bo moje plany były trochę inne… Skończyłam studia i zaczęłam pracować w firmie brokerskiej. Była ona w większym mieście, więc musiałam się przeprowadzić. Zanim znalazłam mieszkanie zatrzymałam się na jakiś czas u kuzyna, który jest nadzwyczajnym szafarzem Komunii Świętej. Zaprowadził mnie na spotkania wspólnoty Odnowy w Duchu Świętym. Dziwnym zbiegiem okoliczności znalazłam mieszkanie oddalone od kościoła aż o całe 100 metrów. I zaczęłam przychodzić na Eucharystię… już codziennie… Trafiłam na „Kurs Filpa” oraz „Jezus wg czterech ewangelistów” – to takie rekolekcje „odnowowe”. Wszystkie te wydarzenia trwały około roku, ponieważ zaczęła się we mnie rodzić myśl i pragnienie „dorównania” Bogu w miłości, – idealnej, bezinteresownej, wyłącznej. Takiej o której  pisał Dostojewski w „Braciach Karamazow”, że nabożeństwo i kilka kopiejek to trochę za mało jak dla Pana Boga… ja też chciałam więcej. Nie bardzo wiedziałam co zrobić, skąd ta myśl? Czy to moje prywatne? Czy to powołanie? Więc postawiłam Bogu „ultimatum” (wtedy jeszcze śmiałam zrobić coś takiego), że jeśli naprawdę to On mnie woła, to niech mi o tym powie w ciągu trzech najbliższych dni.

I powiedział, trzeciego dnia właśnie w pracy, ni stąd ni z owąd przyszedł szef i powiedział mi, że pani to się chyba minęła z powołaniem, bo pani powinna pójść do zakonu. Poczułam paraliż… no, ale skoro tak, to jak to właściwie zrealizować? Przecież żadnych sióstr nie znałam, a te co były w moim mieście to jak one chodziły po świecie, ja spałam; a jak ja chodziłam po świecie to one już spały… Pomyślałam, że może najprościej, będzie przez Internet. Drogą eliminacji odpadały kolejne zgromadzenia, nie, nie to, a to za daleko, a to od jakiegoś świętego… nie to musi być coś od Chrystusa, o Zmartwychwstanki Poznań? W sam raz. Dni skupienia w moje urodziny – jak znam Pana Boga, to nie był przypadek… Wsiadłam w samochód i pojechałam. Na miejscu dopiero przypomniało mi się, że we mnie już jest zmartwychwstańska, paschalna duchowość, – ponieważ w szkole podstawowej i w liceum katechizowali mnie Zmartwychwstańcy. Zostawiłam, więc swoje sieci – firmę, ukochaną mamę, krewnych, przyjaciół i jeszcze kilka osób, i przyjechałam do Zgromadzenia. Dziś na mojej szyi od trzech miesięcy wisi krzyż profesyjny, za co dziękuję Zmartwychwstałemu, który codziennie od nowa cierpliwie uczy mnie kochać swoją idealną miłością bliźnich, nie zważając, że co jakiś czas musimy „cały materiał” przerabiać do początku.

 

Agnieszka Augustyna CR